Miałem 14 lat, kiedy po raz pierwszy świat zobaczył Vipera: absurdalne wydanie samochodu sportowego według amerykańskiej filozofii. Dobrze pamiętam nad czym się wtedy zastanawiałem: jak to jest możliwe, aby przy takim przeroście mocy nad masą dopuścić się połączenia braku kontroli nad trakcją z brakiem systemu kontroli trakcji 🙂
Długo wyczekiwałem dnia, kiedy będzie mi dane poprowadzić ten wóz. Ponieważ amerykańskie wozy jakoś mnie specjalnie nie pociągają, nie łowiłem takiej okazji, wręcz nawet zapominając o Viperze na wiele lat.
Właśnie po wielu latach, kiedy pracowałem nad projektem dającym możliwość jazdy sportowymi samochodami każdemu, pojawił się u mnie w biurze Tomek. Po kilku tygodniach wspólnej pracy Tomek zapytał mnie” „Co byś powiedział na dodanie do naszej oferty Vipera SRT?” Zbaraniałem. Sądziłem, że stała się jedna z dwóch rzeczy: albo jeszcze trzyma go po wczorajszej imprezie, albo gdy szedł ulicą to spadł na niego fortepian i akordy mu się poplątały. Bo jak inaczej można zareagować na pomysł oddania w ręce niedoświadczonego kierowcy wozu z 600 konnym motorem, wozu który w dodatku jedzie tam gdzie on chce, a nie kierowca. Zastanawiałem się nawet, czy nie udać się do najbliższej prokuratury i nie złożyć doniesienia o zamiarze popełnienia przestępstwa, polegającego na chęci przyprawienia mnie o rozstrój nerwowy.
Ciekawość jednak zwyciężyła… Zaczęliśmy sprzedawać Vipera i… stał się hitem. Obawiałem się dnia, kiedy oddamy go w ręce ludu, dlatego też stwierdziłem, że jazd tym samochodem będę osobiście doglądał. Naturalną rzeczą jest, że zanim oddałem wolant w ręce niczego nie świadomych klientów, sam musiałem zapoznać się ze żmiją, kosztując jej jadu.
Kiedy siedziałem za sterami legendarnego dziwoląga, pamiętam że zastanawiałem się, co za chwilę się stanie: czy ogarnę potwora? Czy też lata ciężkiej pracy i doświadczenia pójdą na marne i spalę się ze wstydu, nie okiełznawszy auta, którego zawsze się bałem? Czy Wiślak będzie łacha ze mnie darł? Wiedziałem jednak, że strach nie istnieje, że jest tylko wytworem mojej wyobraźni, i że dłużej tak stać nie mogę, bo się wszyscy zaczną zastanawiać czy czegoś nie popsułem. Czułem się jak Jurij Gagarin przed swoim lotem kosmicznym, w archaicznym na dzisiejsze czasy statku.
Pierwszym szokiem dla mnie, było przepinanie biegów – wchodziły niczym w ruskim Krazie, no może tylko bez zgrzytania. Ponieważ dopiero wyjeżdżałem na tor, mogłem spokojnie zapoznawać się z dziadem, z ogromną dozą respektu pokonując pierwsze dystanse. Zapiąłem trójkę na prostej, motor bulgotał jakieś 1500 obrotów i przymierzyłem się do pierwszego prawego, trójkowego. Szok. Brak wiary w to co się dzieje. Nie wiem jeszcze jak to opisać, więc daruję sobie. Po prostu nic strasznego się nie wydarzyło. Lekko tył odjechał, płytka kontra dała mu radę i tylko dziwnego wrażenia doznałem, że luz na zawieszeniu jest jakiś wielki, ale o dziwo wóz reaguje miękko i przewidywalnie.
Postanowiłem zatem dokonać ataku:) Redukcja na 2, i rozpędzamy się! Bez szaleństwa, bo jeszcze nie wiedziałem jak urządzenie hamuje, a przede mną sekcja trzech zacisków następowała, więc skręcalność była wielce pożądana. Hamowanie rzecz jasna, nie było mocną stroną Vipera, więc pierwszy prawy napadłem nieco zbyt chyżo. Przy próbie skrętu niewiele się wydarzyło, gdyż przód odjechał mi znienacka, lekko jednak na ruch kierownicą reagując. To wystarczyło, abym odruchowo zaczął chłostać stopą po gazie, skłaniając bestię do posłuszeństwa. Prędkości nabrawszy nie pozostawiłem sobie miejsca na hamowanie do lewego i kolejnego prawego, pozostała mi więc tylko przekładka, która wypełniła mnie euforią i spazmatycznym krzykiem radości. Wiedziałem już, że nie taki straszny diabeł jak go malują. Wiedziałem już, że wszystkie te straszne historie na temat Vipera były zrodzone w umysłach, które po prostu nie miały okazji nigdy wcześniej zasmakować jazdy żmiją po torze. Poskromiona okazała się grzeczna, niechętna tylko do skręcania, więc bat w postaci gazu wszystko ułatwiał. Nawet gdy drifciarstwa klasycznego chciałem spróbować, łamiąc żmiję z ręcznego – ta okazała się pokorna i posłuszna. Gigantyczny moment obrotowy sprawiał, że nie miało to większego znaczenia, czy szedłem trzecim, czy też czwartym biegiem. Po czwartym okrążeniu przyzwyczaiłem się nawet do siermiężnie pracującej skrzyni, która przestała mi przeszkadzać. Mangji, bączki i altoneny to świat Vipera. Świat przepełniony bulgotem i… zapachem zjaranej gumy, co uświadomiło mi klekotanie frędzli o nadkole. Faktura za te dwie opony przywołała mnie do rozsądku i ostudziła emocje, jednak czego się nie robi w trosce o bezpieczeństwo własnych klientów.
Wiedziałem już, że klienci są bezpieczni: Viper jest dość wolny, bo przy prędkościach nieco większych od tych znanych z seicento sportinga Viper zaczyna latać bokami, co wymaga nieco pracy gazem:) Polubiłem tego niebieskiego potwora i zastanawiałem się, dlaczego ja się go przez tyle lat bałem? Strach przed nieznanym jest dziwnym zjawiskiem…
Tomku – Baranie jeden, wiem że czytasz tego posta. Dziękuję Ci za to, że byłeś tak uparty i wprowadziłeś Vipera na nasz tor. Myślę że nie tylko ja, a wiele innych osób zawdzięcza Ci niezwykłe przeżycia.
Jeśli kiedyś ktokolwiek z Was będzie miał jeszcze okazję zasiąść za kierownicą prawdziwego Vipera SRT10, prawdziwej legendy bez kajdanów – nie zastanawiaj się ani sekundy, wsiadaj za wolant i raduj się:)
Oczywiście latanie bokami i inne cudactwa polecam uskuteczniać na torze jakimś lub lotnisku. Przynajmniej nie na ulicy!
Pozdrawiam i Wesołych Świąt Wam Życzę, gdyż Wigilia jutro i list do św. Mikołaja naskrobać jeszcze muszę.
Jakub Nabagło
Pamiętam tą fakturę 🙂 hi hi hi . Generalnie był też problem ze znalezieniem właściwego ogumienia
Wiedziałem, że będziesz pamiętał:)
Witaj, Twoje wpisy są interesujące. Z przyjemnością dodam tego bloga do własnej listy blogów o motoryzacji, którą prowadzę na stronie http://blogi-auta.blogspot.com/ . Zajrzyj do mnie i zostaw komentarz.
Tego szukałam. Wpis jest super. Dodaję Cię do mojej listy najlepszych blogów o motoryzacji – blogi-motoryzacyjne.blogspot.com. Liczę na więcej ciekawych wpisów. Pozdrawiam gorąco, Kasia.