Większość kierowców po pierwszym, drugim roku poruszania się samochodem uważa, że dobrze jeździ. Jedni z nich mają to szczęście, że w tej świadomości udaje im się przeżyć 50 lat bez stłuczki, inni mają pecha – biorą udział w tragicznym wypadku. Jeszcze inni mają na tyle samokrytycyzmu w sobie, aby postarać się nauczyć panować nad wozem przy nieco większych prędkościach niż na nauce jazdy po placu manewrowym. Zaczyna się od zimowego ślizgania na ręcznym na parkingu lub opuszczonym lotnisku. Można uczyć się samemu, kosztować to może kilka wahaczy, kilkanaście uszkodzonych felg, ze dwa rozbite nadwozia. Ważne, żeby ćwiczyć bezpiecznie. Jak skrócić te męki? Można uczyć się od tych, którzy nie muszą się popisywać na szocie lub strzelać figur pod techo (zmieniłem dla niepoznaki nazwę, hehe). Gdzie znaleźć takich ludzi, którzy Wam pomogą uniknąć wypadku? Ciężko jest, ponieważ większość szkół prowadzi zajęcia przede wszystkim dla dużych flot firmowych – szacunek dla nich, że nawet w dobie kryzysu wiele firm zdaje sobie sprawę z potrzeby ponoszenia takich wydatków. Wśród tych szkół traficie na takie, które prowadzą zajęcia dla klientów indywidualnych. Oczywiście terminy rezerwacji wybiegają znacząco w przyszłość. Jakie to szkoły?
Powstało w ostatnim czasie bardzo wiele szkół „bezpiecznej” jazdy. Niestety nie zawsze dysponują kadrą wykwalifikowanych instruktorów, czy choćby własnym obiektem treningowym. Istnieją też takie, które uczą technik jazdy w ruchu drogowym – ciekaw jestem jak pokazują konsekwencje błędnie zakładanej kontry:) Są wśród szkół takie, które zaczynają naukę bezpiecznej jazdy od szarpania za ręczny, przy czym szkolony kierowca zazwyczaj nawet nie ogarnia kierownicy, jak więc poradzi sobie z poślizgiem? Można powiedzieć wolny rynek lub patologia, nie mnie to oceniać.
Problem ujednolicenia norm i standartów szkoleniowych dostrzegła grupa pasjonatów, która w tym celu powołała Polskie Stowarzyszenie Motorowe Ośrodków Doskonalenia Techniki Jazdy, w skrócie PSM. Na stronie stowarzyszenia można znaleźć listę szkół, które są ODTJ’tami (Ośrodek Doskonalenia Techniki Jazdy) posiadającymi Państwowe certyfikaty. Co to oznacza? Że mają profesjonalne autodromy (tory, bynajmniej nie te znane z czeskich wesołych miasteczek) wyposażone w nawadniane płyty poślizgowe oraz kadrę wykształconą w tym kierunku. Niejednokrotnie wśród instruktorów znajdziecie mistrzów Polski, takich jak Kajetanowicza, Czopika czy Lisowskiego (ten młody zawodnik popisał się już na wyścigowej arenie międzynarodowej) i wielu innych utalentowanych zawodników! Są to ludzie, którzy nie tylko potrafią szybko lub bezpiecznie jeździć, ale przede wszystkim potrafią pokazać JAK to robić, jakie są przyczyny opuszczenia drogi – a tą dydaktyczną umiejętność posiada niewielu. Dobry zawodnik, Mistrz Polski (nazwiska nie będę podawał) trafia w drogę doskonale, ale cóż nam po takiej lekcji, kiedy on powie: „popatrz, tak masz to robić” i w ułamku sekundy wykonuje 16 czynności naraz, czego nie jesteśmy w stanie zaobserwować bez kamery poklatkowej. Jeżeli Wam nie wytłumaczy krok po kroku, etap po etapie – nic z tego nie będzie, nawet jeśli będzie Mistrzem Świata i Okolic.
Będę opisywał nadal techniki, przytaczał argumenty dlaczego należy trzymać ręce „za piętnaście trzecia” zamiast kręcić wolantem niczym na wózku widłowym. Moje wypociny dadzą Wam jednak tylko pogląd na zagadnienie, ale niczego się nie nauczycie bez solidnego treningu. Porównajcie ośrodki i sami wybierzcie ten, który najlepiej odpowiada Waszym potrzebom. Jeśli chcecie wiedzieć więcej – zachęcam do zadawania pytań i komentarzy.
Tymczasem, borem, lasem… życzę Wam gumowych słupów.
ART. Sponsorowany ?!? .. 🙂
Dziękuję za komentarz.
Bynajmniej – artykuł nie jest sponsorowany. Zwróć uwagę, że nie chcę w nim promować żadnej szkoły. Piszę o tym, ponieważ mierzi mnie fakt, że powstaje wiele szkół, które początkujących kierowców uczą jak sobie zrobić krzywdę. Wiele osób nie zdających sobie sprawy ze spoczywającej na nich odpowiedzialności zaczyna od uczenia innych nawracania na ręcznym. Później taki „absolwent” przekonany o swoich umiejętnościach, jedzie w las, szarpie za rękaw i… w najlepszym przypadku kończy się na rozbitym wozie.
Dlatego sugeruję w powyższym artykule, aby skorzystać ze szkól profesjonalnych, zrzeszonych, prowadzących zajęcia zbliżonym tokiem.
Celem stowarzyszenia nie jest czerpać korzyści ze sprzedawanych szkoleń, a pomagać przy procesach legislacyjnych, wyznaczać pewną ścieżkę.
Nie, zdecydowanie artykuł nie jest sponsorowany. A czy gdyby było inaczej, to uraziłbym tym kogoś?
Hmm … wszystko fajnie dla kogoś kto mieszka w Polsce. Szkoda, że tu w Irlandii jest tak kiepsko jeśli chodzi o takie szkoły. Tak to jest na prowincji 😉
Zawsze może to być jednym z powodów powrotu do kraju 😀
A co powiecie na taki mały, zimowy wypad na jeziora? http://www.aaltonenmotorsport.com/home
Marzenie…
Piękna sprawa. W Polsce też takie rzeczy się dzieją:
http://www.youtube.com/watch?v=y156UGTYMQY&list=FLC_xCK9YsecK7OZYOTgPssQ&index=12&feature=plpp_video
Miłego oglądania:)
hehe, stare dobre czasy, jestem na tym filmiku 😀
Szkoda tylko, że te cenne porady, które tu będziesz zamieszczał trafią do osób, które chcą coś takiego czytać, a nie do tych, które powinny a nie chcą, „bo przecież umiem jeździć więc co mi tu będzie ktoś rady dawał…” Jak czasem widzę niektórych panów, którzy w zimowe wieczory „driftują” astrami i innymi audi b4 pod supermarketami stosując technikę kręcenia kierownicą „mydełko fa” to mnie (negatywne oczywiście) dreszcze przechodzą.
Zacząć trzeba od nauki jazdy i uczyć JEŹDZIĆ, a nie uczyć ZDAĆ EGZAMIN.
Jednak blogów tego typu powinno powstawać dużo i należy je propagować, a może chociaż jeden przednionapędowy drifter to przeczyta i coś mądrego wyniesie. 😉
Powodzenia i śledzę ten blog od teraz! 🙂
Widzę, że masz podobne podejście. Myślałem o tym problemie i tymczasem widzę drobne rozwiązanie: przyciągnąć do „porad” tych, kręcących wolantem a la „mydełko fa”. Chcę ich przyciągać opisami groźnych wozów. Chcę pisać o wrażeniach z jazdy, często odbiegającej od ulicznej, aby gniewnym poskramiaczom astr (nie mam nic od astr, gsi jest fantastycznym rallywozem) pokazać, że istnieje druga strona „upalania”. Chciałbym budować świadomość, że NAPRAWDĘ szybka jazda, to coś więcej niż upalanie na osiedlu, ćwiartka czy nielegalne pseudo-wyścigi. Mam nadzieję, że jeśli taki czytelnik pojmie aluzje dotyczące konieczności zgłębienia podstaw, to może i zacznie jeździć świadomie i bezpiecznie po drogach, a podejmować prawdziwe wyzwanie na track-day’ach, super-eosach, rally-sprintach.
Pozdr,
Kuba
Bardzo ciekawy temat. Ogólnie szkoły jazdy, doskonalenie technik to super sprawy. Jednak jest jeszcze jeden aspekt, wielu kierowców może – przynajmniej w pewien sposób – wyszaleć się na torze szkoleniowym i w ,,normalnym” życiu jeżdżą bezpieczniej.
Ps. Jeśli jakiś art się wam specjalnie podoba (a ten wydaję się taki być) to warto udostępniać takie treści na facebooku – ja już to ,,lubię”
Wielkie dzięki za lajka. Postaram się rozwijać temat, udzielając wskazówek jak trenować, aby zapłacić jak najmniejsze frycowe:) Przy okazji poruszyłeś bardzo istotną sprawę: drajwer, który ma okazję wyszaleć się w ruchu codziennym jeździ znacznie bardziej bezpiecznie, nie podejmuje zbędnego ryzyka, gdyż zna granice swoje, swojego samochodu oraz fizyki.
Witam.
Całkowicie zgadzam się z autorem artykułu. Niestety w Polsce istnieje atawizm, że każdy „facet” jest mistrzem kierownicy ( niestety, przy okazji zauważyłem, że stajesz się geniuszem w paru innych dziedzinach np. wino) efekty takiego mniemania o sobie widać na trasach po przydrożnych krzyżach. Sam uczestniczyłem w zajęciach szkoły jazdy ( ja kierowca z 20 letnim „doświadczeniem” za kółkiem) i uważam, że był to maksymalnie dobrze wykorzystany czas … pierwszy dzień to była nauka jazdy, postawy za kierownicą, zapinania pasów aby się z nich nie wysunąć … niby banały i każdy wie … ale … jak panować nad samochodem w poślizgach … jak zachowuje się auto na lodzie ( troleje ) , co się dzieje w samochodzie gdy hamujemy – tak na maksa … ( niezapomniane przeżycie gdy zapomniana butelka z wodą o mało nie zrobiła mi dziury w przedniej szybie ) … niby takie drobiazgi ale później doświadczenie może pozwoli nam przeżyć trudną sytuację na drodze, bo „TRENING CZYNI MISTRZA” ….
Popieram więc całkowicie !!!
Dziękuję Ci za komentarz. Poruszyłeś dość istotną kwestię: nie potrafimy kręcić kierownicą, nie mówiąc już o zachowaniu w poślizgu. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na drobny szczegół: w całej tej zabawie nie chodzi o to, aby opanować wóz w poślizgu – na pewnym etapie jest to pestką, aczkolwiek cały czas dostarcza frajdy. Po jakimś czasie dochodzisz do momentu, kiedy zaczynasz sobie zdawać sprawę z tego, że tutaj chodzi o to, aby do tego poślizgu nie doprowadzić. Dotyczy to zarówno bezpiecznej jazdy jak i sportu samochodowego (z drobnymi wyjątkami) – najszybszy jest ten, który się najmniej ślizga.
Z tego faktu Szwedzi sobie zdali sprawę (tak, Ci Szwedzi, którzy wraz z Finami uchodzą za największych ślizgaczy poza drifterami). W programie doskonalenia techniki jazdy, a także na końcowym etapie nauki jazdy zaczynają kłaść nacisk na całe zagadnienie z drugiej strony: młody stażem kierowca podczas zajęć dowiaduje się, że nie pasuje nad wozem, nie radzi sobie z uniknięciem poślizgu… I co? i dalej już wcale nie uczą go panowania nad wozem. Kolejnym krokiem programu szkoleniowego jest kładzenie nacisku na świadomość: nie umiesz jeździć, to jeździj wolniej. Widzisz? Jedziesz wolniej i panujesz nad wozem. Abstrakcja, co? Dlatego statystyki śmiertelności oscylują w okolicach błędu statystycznego i kilka wypadków w ciągu roku potrafiło je zaburzyć o 30%. Dobra droga: nie uczyć ludzi jak się ślizgać, tylko przerażać grożącymi konsekwencjami:) Program ten nie dotyczy młodziaków, których ojcowie wsadzają ich w 15-sto letnie volvo i uczą chodzić bokami po zaśnieżonych lasach:) Ale to już inna historia – rozpisałem się, a to miał być tylko komentarz, eh.
dobrze prawisz, jak parę razy się obróciłem 360 stopni, albo zatrzymałem 1 cm od brzózki na NMnP to jeżdżę teraz dużo wolniej po drogach publicznych. Choć nie sądzę, żebym średnią prędkość miał niską, bo zakręty pokonuję szybciej niż kiedyś ale bezpieczniej 😀
Ponieważ jeżdżąc z mniejszą prędkością maksymalną łatwiej jest uzyskać wysoką średnią. Tym się różni świadome jeżdżenie od bezmyślnego.
Tak wszystko super tymi szkolami ale nie wzieles pod uwage aspektu ceny takich szkolen. Nie kazdego przecietnego kierowce na takie szkoly stac nie mowiac jux o kodztach dojazdu bo po jednym dniu nikt sie za duxo nienauczy…
Dziękuję Ci, że poruszyłeś tą kwestię. Zacznę od kosztów – w zależności od szkoły jaką wybierzesz – szkolenie będzie Cię kosztowało w przedziale 400 – 1000 (z kosztami paliwa włącznie). Uważam, że jest to bardzo niska cena za własne życie, za to że dasz sobie i swoim bliskim więcej szansy na uniknięcie nieszczęścia na drodze. Pomimo, że już nie prowadzę szkoleń grupowych, nadal dzwonią do mnie ludzie, którzy byli na szkoleniach i opowiadają, że właśnie mieli taką samą sytuację na drodze, jaką ćwiczyli kiedyś ze mną, że nic się nie stało, że zachowali zimną krew ,bo nie była to dla nich nowa sytuacja. Dzwonią i chwalą się, że być może właśnie uniknęli katastrofy. Myślę, że nawet kwota 1000 pln to naprawdę niewielka inwestycja.
Druga sprawa jaką poruszyłeś to kwestia tego, ile nauczysz się podczas jednego dnia. Otóż zależy to od kierowcy: jeden w ciągu dnia opanuje naprawdę sporo materiału, innemu kierowcy nie wystarczy życia, żeby nauczyć się panować nad poślizgiem. Jaki jest sens szkolenia? Właśnie taki, że podczas szkolenia nie chodzi o to, żebyś stał się matadorem okolicznych szos i od razu stawiał wóz bokiem na każdym zakręcie. Na szkoleniu główny nacisk kładzie się na to, aby każdy doświadczalnie sprawdził, jak radzi sobie z samochodem przy prędkościach rzędu 60 km/h (uwierz mi, większość kierowców włącznie z egzaminatorami (!) nie radzi sobie). Kiedy nabierzesz tej wiedzy – stajesz się bezpieczniejszym kierowcą, ponieważ od tego momentu jeździsz ze świadomością własnych umiejętności. Jeździsz świadomie – nie znaczy od razu, że wolniej. Doświadczenie własnych słabości to jest pierwszy krok do jakiegokolwiek dalszego doskonalenia się. Dalej możesz trenować nawet dwa razy w tygodniu, lub wcale – od tego momentu wiedząc jak trudnym do opanowania może być samochód przy 60 km/h z dużo większym szacunkiem do siebie będziesz podchodził do wyższych prędkości.
Ma marginesie już, jeśli podczas szkolenia pokonasz jakąś próbę 5-10 razy, a za którymś razem zapanujesz nad samochodem, to zobacz jak większe szanse na jego opanowanie masz w porównaniu do kierowcy, który nigdy takiego ćwiczenia nie wykonał. Jeżeli ćwiczeń w ciągu dnia jest 5 – jesteś już 5 razy bezpieczniejszy.
Dla jasności – nie reklamuję żadnej ze szkół, choć mocno propaguję ideę tego typu szkoleń.
Żeby ćwiczyć to trzeba mieć do tego jakieś miejsca, Lublin właśnie zamyka tor który był tutaj od zawsze… i skończy się bezpieczne doskonalenie umiejętności… Szkoda że nikt nie myśli o możliwościach jakie niesie ze sobą taki tor, tylko o problemach jakie z nim są…